Ile razy odwiedzono tego bloga?

niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 8.

"-Sve... Wiedziałam, że na to wpadniesz. Czekałam tylko, kiedy przyjdziesz, żeby móc się pożegnać i odejść w spokoju. Diam, zostaw nas same. - Odszedł. - Sve, słuchaj uważnie. Drzemie w tobie wielka moc. Nie masz pojęcia, jak wielka. Przede wszystkim, załóż naszyjnik. Z rana musicie wyruszyć.
-Ale gdzie? - Zapytałam.
-Nad Bezkresem mieszka moja siostra. Ona ci pomoże. 
-Jak poznam, że to ona?
-Poczujesz...

Po tych słowach Sihir zamknęła oczy i odeszła. "


Odeszłam. Odwróciłam się tylko, by po raz ostatni ogarnąć wzrokiem zmasakrowane ciała. Coś mnie tknęło i podeszłam do Ammy. Zawsze nosiła pierścień. Przy każdej okazji powtarzała, że on ją chroni i po jej śmierci, dostanę go ja. Nie namyślając się długo, włożyłam go sobie na palec. 

***

-Diam, już pora, żebyś się dowiedział. - Powiedziałam w pewnej chwili zaskakując go. Siedzieliśmy przy ognisku myśląc o tym, co robić dalej. Każde pogrążone w swoich myślach.
Chłopak spojrzał na mnie uważnie. Zaczęłam swoją opowieść.

-Zaczęło się jak miałam jakieś cztery, może pięć wiosen. To było jesienią. Amma zabrała mnie na polanę. Jak dobrze wiesz, kocham kwiaty. Od zawsze. Wtedy wszystkie kwiaty przekwitły, na ściółce tkwiły tylko brązowe liście. Pomyślałam, jak bardzo chciałabym wiosnę, żeby kwiaty się pojawiły. I nagle... Bum. Z ziemi nagle wyrosły setki bajecznie kolorowych pąków. Ani ja, ani Amma nie miałyśmy pojęcia, co się dzieje. Ale byłam dzieckiem, cieszyłam się, więc zaczęłam pleść wianki. 

Amma powiedziała, że zaraz wróci. Przyszła z Sihir, wyjaśniając jej co się stało. Sihir nie mogła w to uwierzyć. Kilka dni później Sihir wzięła mnie na spacer wypytując o szczegóły. Nie potrafiłam udzielić odpowiedzi, co jest całkiem logiczne. 

Kilka nocy później była pełnia. Jak co pełnię wszyscy zebrali się przy ognisku by opowiadać sobie historie, legendy mrocznych nocy. Sihir jak zawsze patrzyła się w ogień. Spojrzałam i ja. Skupiłam się i zobaczyłam mężczyznę. Usłyszałam, jak mówi, że tęskni i nadal pamięta. Zapytałam: "Sihir, dlaczego ten mężczyzna się nie pali?". Zaczęła mnie wypytywać, kogo mam na myśli... I już wiedziała. 

Od tamtej pory uczyła mnie posługiwać się magią, przyrządzać eliksiry, stosować zaklęcia. Pokazywała mi, jak hoduje się zioła, nauczyła mnie je rozróżniać. Nauczyła mnie tego, co sama umiała. Było mi z tym dobrze. Z wiedzą, że umiem więcej, niż inni. Ale nikomu nie mogłam mówić. Wszyscy patrzyliby na mnie z przerażeniem. 

Diam, było trochę inaczej, niż pamiętasz. - Podałam mu pomarańczową fiolkę. Trzymał ją niepewnie. Bał się mnie. - Diam, zaufaj mi. - Jednym ruchem wypił całą zawartość.
-Pamiętam.. Biały kwiat, pestka... Pocałowałaś mnie. - Niesamowite. Bardziej go poruszył pocałunek, którego nie pamiętał niż to, że całe życie go okłamywałam. No cóż...

-Kontynuując: jestem Szamanką, Diam.
-Dlaczego nie powiedziałaś? Jak mogłaś?! 
-Bałam się. Nikt nie mógł wiedzieć. Nie chciałam, żebyś patrzył na mnie z przerażeniem. Całe życie wszyscy mieli mnie za dziwadło, a ja... Mogłabym ich zniszczy pstryknięciem palca... - Rozpłakałam się. Przytulił mnie, oplatając ramionami. Czułam się tak bezpiecznie. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

***

Przetarłam oczy, promienie słońca ocieplały mi twarz. Powoli podniosłam się na łokcie, rozglądając. Nie było Diama. Wyszłam z szałasu, ale poczułam dreszcz niepokoju, kiedy go nie zauważyłam. Patrzyłam na wszystkie strony, przymykając oczy i czekając na najmniejszy ruch czy najcichszy dźwięk. Rozłożyłam ręce, wiad zaczął tańczyć dookoła mnie. Nagle poczułam, jak dłoń z pierścieniem sama kieruje się na wschód. Kierując się Mocą, ruszyłam tam.

Po krótkiej chwili, usłyszałam odgłosy bijatyki. Pewien mężczyzna leżał przodem do Diama, bijąc go. Wtem mężczyzna został jakby rzucony o drzewo. Upadł z jękiem bólu. Diam momentalnie się poderwał, stając o pozycji obronnej, a ja jak oniemiała stałam z ręką wyciągniętą ku temu mężczyźnie. Zaraz się ocknęłam, podbiegłam go niego, ale już nie żył. Podświadomie przeszukałam go zabierając to, co może się przydać, jak nóż czy suszone mięso.

-Sve, musimy iść. Natychmiast.
-Dlaczego? - Odpowiedziałam machinalnie.
-Spójrz, co ma pod okiem. - Wskazał głową Diam. Jeszcze raz podeszłam do trupa i przyjrzałam się jego twarzy. Czarna, prostopadła do oka czarna kreska, z dwiema małymi poziomymi kreseczkami.
-Klan Białego Niedźwiedzia. Czyli wszyscy są blisko. Diam, szybko do obozu i zamazujemy ślady. - Nakazałam.
-Sve, czekaj...
-O co chodzi?
-Nie możesz jakoś sprawdzić, gdzie są?
-Nie mogę. Zostawiłam wszystko w obozie... - Spojrzeliśmy nerwowo na siebie i zaczęliśmy biec.

Gdyby znaleźli moje rzeczy, czyli te wszystkie eliksiry i ekstrakty, nie skończyłoby się to dobrze. Nie dość, że by wiedzieli o nas, to do tego zebranie i przygotowanie od nowa mikstur zajęłoby sporo czasu.

Tuż przy obozie ukucnęłam, pociągając za sobą na ziemię chłopaka. Zdezorientowany spojrzał na mnie:
-Co się...
-Ciiii... - Położyłam mu palec na ustach. Tak naprawdę nie wiedziałam, o co mi chodzi. Po prostu instynkt nakazał mi się schować. Już chciałam wstać, kiedy ich zobaczyłam.

Szli od wschodu. Coraz bliżej naszego obozu. Myśl, Sve...
Wyciągnęłam ręce przed siebie, i ujrzeliśmy z Diamem jelenia. Nakazałam mu uciekać. Na szczęście mój plan się powiódł i pobiegli za nim.
-Szybko, Diam!

Wbiegliśmy do szałasu po nasze rzeczy. Rozpaczliwie chowając do kieszeni wszystko, co by mogło nas zdradzić. Diam zasypał popiół ściółką, zamazując ślady ogniska, a ja w tym czasie zepsułam szałas, by wyglądał na stary. Kucając odbiegliśmy w krzaki, by już na pełnej sile biec. To była prosta gra. Uciekasz, albo giniesz.

***

Biegliśmy długi, długi czas, aż zmęczenie dało o sobie znać. Nic nie jedliśmy, a zaraz po przebudzeniu, na czczo nie ma się mnóstwa energii. Usiedliśmy w krzakach, w razie czego i wyciągnęliśmy suszone mięso, ukradzione temu z klanu Białego Niedźwiedzia. Diam jadł i jadł, a ja zjadłam kawałek, i więcej nie byłam w stanie w siebie wcisnąć. Wysypałam wszystko z kieszeni i poczęłam układać na swoje miejsca.
-Czemu nie jesz? - Zaniepokoił się chłopak, wciąż przeżuwając.
-Nie jestem głodna.

Już nie pytał. A prawda była jednak trochę inna. W rzeczywistości martwiłam się. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zjadłam jednak jeszcze trochę tego mięsa, bo czujne oko Diama świdrowało mnie na wylot. Z trudem jednak przełykałam.

Chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej. W stronę Bezkresu. Co jakiś czas Diam mnie zagadywał, ale nawet nie odpowiadałam. Byłam zajęta swoimi myślami. Jakim cudem pierścień Ammy tak na mnie działa? Przecież Amma nie miała Mocy... Zatem o co chodzi?

***

-Sve, idziemy już siódmy dzień! Zjadłbym coś porządnego, a nie tylko suszone mięso i króliki. Dlaczego po prostu nie dołączymy do jakiegoś innego klanu? - Robił mi wyrzuty Diam.
-Bo nie wiemy, komu ufać! To raz. Po drugie, widzisz tu jakiś klan? No widzisz, ja też nie. - Nie dałam mu dojść do słowa. - Idziemy nad Bezkres. Tam mieszka siostra Sihir. Ona nam pomoże. I nauczy mnie panować nad mocą. Proszę, wytrzymaj. - Mi też było ciężko, ale ci miałam robić? Nie mieliśmy wyboru.

Powoli zbliżała się noc, więc zaczęliśmy budować szałas. Mieliśmy coraz większą wprawę, bo już po kilkunastu minutach był gotów. Zebrałam drwa na ognisko i kilkoma słowami wznieciłam ogień. Diam już się wybierał polować na królika, ale go zatrzymałam.
-Czekaj...
-Co? - Zaniepokoił się. Wskazałam za niego. Wolno się obrócił, a zza jego pleców wybiegł mały jelonek. Chłopak patrzył na mnie zdzwiony.
-Diam, na co czekasz?! Kolacja nam ucieka! - Roześmialiśmy się i pobiegł za zwierzyną.

Mając wolną chwilę wyczarowałam jagody dookoła. Możemy z nich ugotować potrawkę. Zebrałam już wszystkie, ale wciąż było mało, więc wypowiedziałam zaklęcie i już rosły od nowa małe kulki. Nachyliłam się, żeby je zebrać, ale nagle fala bólu zaczęła rozrywać mi każdy nerw. Każda komórka mojego ciała płonęła żywym ogniem.

Przybiegł Diam, nakazałam mu tylko wyciągnąć czerwoną fiolkę. Chwilę później zasnęłam.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Rozdział 7.

Zaczęłam szukać wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji. Bogowie, aby to nie była krew naszego Klanu...
-Diam, musimy poczekać do nocy. Chodź, zbudujemy szałas. Zostało nam jeszcze trochę czasu. Zajmiesz się tym?
-Ale czym? - Nie zrozumiał.
-Obozowiskiem. A ja poszukam potrzebnych mi roślin i ziół, dobrze?
-Wyjaśnisz mi, po co te zioła? A poza tym, przecież nie możemy tu nocować. Klan się oddala z każdą chwilą, nie zdążymy ich dogonić...
-Oni nie żyją. - Przerwałam mu cicho.
-Co? - Gwałtownie spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Nasz klan nie żyje. Zostaliśmy sami. - Z chwilą wypowiadania tych słów poczułam, że są one zupełnie prawdziwe. Miałam pewność, że to naprawdę się stało. Ruszyłam szukać składników, muszę się dowiedzieć prawdy.



Zostawiłam Diama z szeroko otwartą buzią. Łzy kapały mi z oczu przy zbieraniu Jemiołuszka. Po zebraniu wszystkiego, czego potrzebuję, wróciłam do rozstawionego już obozowiska. Diam nieźle się spisał. Zrobiło mi się go żal. Siedział, patrząc zamyślony w ogień. Usiadłam obok, kładąc mu głowę na ramieniu. Korzystając z tej krótkiej chwili odpoczynku, oderwałam wszystkie listki Akkanii od gałązek.

-Diam, odejdź. Wejdź do szałasu, to będzie niebezpieczne. Zaufaj mi.
Bez słowa zrobił to, co nakazałam. Przyklękłam na kolanach przy ogniu, biorąc duży haust powietrza. Wrzuciłam liść Akkanii, ogień się gwałtownie zwiększył. 

Melimo ea mollo mpontše se ileng sa etsahala. Melimo ea mali le ntwa e kgolo, hlahisa ho loka ha hao 'me ke latsoa tsela ea liketsahalo!

Zaczęłam od szeptu, a skończyłam krzykiem. Chwyciłam garść kwiatków Menory, wrzuciłam je do płomienia, i powtórzyłam zaklęcie. Nagle moim oczom ukazał się obraz. Oni. Widziałam nasz Klan, siedzący spokojnie. Jedni rozmawiali, inni jedli suszone mięso, owoce. W pewnej chwili Sihir poderwała się na równe nogi, zaczęła nasłuchiwać. Podszedł do niej wódz, chwytając ją za ramię.


Obraz zaczął się rozmawywać, więc wrzuciłam jeszczw garść Menory. W skupieniu oglądałam dalej.

Sihir kazała zamilknąć. Wszystkim bez wyjątku. Zdjęła z szyi naszyjnik. Nigdy się z nim nie rozstawała, pomagał w czarach. Wykopała w ziemi mały dołek. Wyciągnęła z kieszeni saszetkę, włożyła do niej kilka buteleczek i wisior. Włożyła to do dołka, zakopała. Przykryła kamieniem. Wszyscy w kompletnej ciszy i skupieniu przyglądali się jej poczynaniom. Poprosiła wodza o nóż. Nacięła sobie palec z towarzyszącym temu sykiem bólu. Przyłożyła palec do skały, tworząc na nim ślad.

Wizja znów się urwała. Po kolejnej porcji kwiatków mogłam znów obserwować historię, na nowo zaglądałamnw przeszłość. To cholernie przytany czar.

"-Wszyscy natychmiast wyruszamy! - Nakazała Szamanka.
-Nie możemy. Co z Diamem i Sve? - Zapytał Wódz.
-Zaufajcie mi. Poradzą sobie. Czuję śmierć. Lepiej odejść kawałek stąd. Bracia i Siostry! To nasze pożegnanie. To pułapka. Zaszli nas. Nie przeżyjemy. Lepiej iść, stawić im czoła i zginąć w walce, z honorem!"

Członkowie klanu się oburzyli. Nie chcieli takiego zakończenia. Nikt nie chciał umrzeć. Ale takie były zasady. Zawsze Szamanki mają rację.

Poszli więc zginąć z honorem. Szli dłuższą chwilę, kiedy jakiś mężczyzna naszedł Patro, który szedł z tyłu i poderżnął mu gardło. Wszyscy się odwrócili, i w tym momencie zaatakowali, z zaskoczenia. Część uciekła w las, a członkowie Klanu Białego Niedźwiedzia tuż za nimi. Bez żadnych skrupułów wbijali ostrza w ciała moich przyjaciół, rodziny.

Nie spostrzegłam nawet, że wizja się urwała. Leżałam na ziemi krzycząc i płacząc, a przerażony Diam tulił mnie jak małe dziecko. Wiesz, jakie to uczucie? Patrzeć na śmierć wszystkich Twoich znajomych, bliskich? Ludzi, z którymi dorastałaś? Wiesz, jakie to uczucie, kiedy bestie zabijają, dla czystej przyjemności, a ty to oglądasz? Ja wiem.

***

Obudziłam się w szałasie. Było szaro, za niedługo wzejdzie słońce. Powoli usiadłam czując rozsadzający ból w głowie. Rozejrzałam się, nie było Diama. Szybko przywołałam wspomnienia minionej nocy. Ból. Krew. Łzy. Śmierć.

Wyszłam z szałasu. Chłopak siedział przy małym płomieniu smażąc królika. Gdy usłyszał moje kroki, szybko się odwrócił z nożem w ręce.
-Hej, to tylko ja.
Szybko wstał i mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk. Od teraz mamy tylko siebie.
-Co się wczoraj działo? Co się stało, dlaczego płakałaś?
-Jeszcze nie teraz, Diam. Niedługo się dowiesz, przysięgam.

W ciszy jedliśmy, patrząc jak żółte kosmyki leniwie wspinają się po niebie. Jest coś magicznego w każdym wschodzie słońca. Każdy wschód oznacza nowy początek. Czasem tylko, a może aż, początek dnia. A czasem znaczy coś zupełnie innego. Być może dziś symbolizuje nowy start? Nowe życie?

***

Nastało południe.
-Diam, musimy iść.
-Gdzie?
-Zabrać najpotrzebniejsze nam rzeczy. - Spuściłam głowę. Nie miałam najmniejszej ochoty na przeszukiwanie zmarłej rodziny.
-W takim razie, prowadź.

Przyklękłam i pokazałam mu gestem, by zrobił to samo. Wysypałam Proch Ognika na rękę i nakazałam mu się trzymać. Już po chwili byliśmy na miejscu, gdzie po raz ostatni widzieliśmy swoich bliskich. Biedny, zdezorientowany Diam nie miał najmniejszego pojęcja, co się stało. Ale to nie było teraz moim priorytetem.

Chodziłam, szukając kamienia naznaczonego krwią Sihir. Dopiero po dłużej chwili, kiedy miałam się poddać, zauważyłam coś czerwonego. To tu.
Odrzuciłam skałę i szybko rozpoczęłam odgarnianie ziemi rękami. Ten dół nie był jednak taki płytki. Wytrwałość popłaca. Lekko się wystraszyłam, gdy udrapnęłam paznokciem kawałek skóry, z której spleciony był woreczek. Był większy, niż mi się wydawało.

Zaciekawiony Diam cały czas patrzył, co robię i zdziwił się, kiedy wyciągnęłam saszetkę z ziemi. Stał nade mną czekając na następny ruch. Powoli, z namaszczeniem rozwiązałam węzeł. Delikatnie chwyciłam wisior czubkami palców. Był piękny. Nigdy nie miałam okazji przyjrzeć mu się z takiego bliska. Owalny, czerwony kryształ lśnił w blasku słońca.

Nie wiedziałam, czy mogę go założyć. Położyłam go więc na kolanach i wyciągnęłam resztę zawartości. Ważne, ale proste eliksiry, jak uleczający, dodający sił, prawdy. Jedna buteleczka przyciągnęła moją uwagę. Był w niej czarny płyn, nie spotkałam się dotąd z takim ekstraktem. Był bardzo dokładnie zabezpieczony, co znaczyło tylko jedno. Był ważny. I niebezpieczny.

W woreczkach były składniki do podstawowych mikstur, które nie rosły byle gdzie. Można powiedzieć, że Sihir uzupełniła moje zapasy. Wszystko dokładnie schowałam i ruszyłam w stronę, którą poszli. Diam bez słowa ruszył za mną. Widziałam, że męczy się, nie wiedząc, co się dzieje. Ale ufa mi i wie, że powiem mu w odpowiedniej chwili.

***

-Za kilka godzin zapadnie zmrok, a my nie mamy schronienia. - Trafnie spostrzegł Diam.
-Wiem o tym. Ale już blisko.
Zauważyłam, że coś niedaleko nas wystaje z krzaków. Przystanęłam, nasłuchując. Nic nie słyszałam, więc podeszłam do gęstwiny. To ręka.

Szybko przeszłam przez gałęzie i zobaczyłam to. Cały swój klan w jednym miejscu. Martwy. Odruchowo odszukałam Ammę. Nie miała głowy.

Rzuciłam się na nią płacząc, jakie to niesprawiedliwe. Diam żegnał się ze swoimi rodzicami, także jemu płynęły łzy z oczu. Przytuliliśmy się do siebie, łącząc się w bólu samotności. Staliśmy tak bardzo długo. Jedyni żywi pośród morza ofiar, krwi. Nikt nie wie, jakie to uczucie, tylko my dwoje.

-Sve...
W jednej chwili znieruchomieliśmy. Odlepiliśmy się od siebie, szukając źródła głosu.
-Sve..
Sihir. Odszukałam ją pośród zmarłych. Nie miała dłoni i ktoś obciął jej włosy. Wiedzieli, że jest Szamanką. Ścięcie włosów to hańba dla Szamanek i Wodzów.

-Sve... Wiedziałam, że na to wpadniesz. Czekałam tylko, kiedy przyjdziesz, żeby móc się pożegnać i odejść w spokoju. Diam, zostaw nas same. - Odszedł. - Sve, słuchaj uważnie. Drzemie w tobie wielka moc. Nie masz pojęcia, jak wielka. Przede wszystkim, załóż naszyjnik. Z rana musicie wyruszyć.
-Ale gdzie? - Zapytałam.
-Nad Bezkresem mieszka moja siostra. Ona ci pomoże.
-Jak poznam, że to ona?
-Poczujesz...

Po tych słowach Sihir zamknęła oczy i odeszła.

niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 6.

"Rozpłakałam się ponownie. Wyciągnęłam czarny woreczek. Diam zamilkł, gdy wyciągnęłam z niego kwiatka. Przepięknego, białego kwiatka. Wyłuskałam z niego pestkę. Zgadza się, kwiaty nie mają pestek. Ale ten jest wyjątkowy. 
-Diam, przepraszam.
-Za co?

Pocałowałam go i szybko wepchnęłam mu pestkę do ust. Momentalnie padł na ziemię."


Siedziałam przy nim jeszcze spory kawał czasu czekając, aż się nie ocknie. Zdziwiony otworzył oczy i zobaczywszy mnie zapłakaną poderwał się, pytając:
-Co się stało? Dlaczego leżę? - Błądził nieprzytomnym wzrokiem dookoła.
-Ty mi powiedz. Znalazłam cię tu, powiedz, co pamiętasz. - Musiałam sprawdzić, ile kojarzy.
-Zaatakowała nas Drona... Ja... Zabiłem ją, a potem wpadliśmy do rowu... Jak wyszliśmy?  
-Weszłam Ci na ramiona i wygrzebałam się w górę. Potem podałam gałąź i wyszliśmy. Nagle padłeś na ziemię. Naprawdę nie pamiętasz? 
-Nie... Długo leżałem? 
-Chwilę, nie przejmuj się. Nic Cię nie boli? - Dopytywałam się.
-Zupełnie nic mi nie jest. Wracajmy już.
-Czekaj! Jeszcze Biały Korzeń. Jest potrzebny Sihir.

Chłopak obszedł wszystkie drzewa, dotykając każde po kolei. Po chwili zatrzymał się, rozejrzał i zupełnie pewny wskazał kierunek, w którym mamy się udać. Po długiej drodze na mokradła zaczęliśmy dostrzegać wełniankę. Czyli już blisko. Szliśmy całą drogę w milczeniu. Mi było strasznie źle z tym, co zrobiłam. Ale tak będzie lepiej. Nie mogę go narażać na niebezpieczeństwo. To samo muszę zrobić z Bello, ale już za późno. Teraz wszystko w rękach Sihir.

Wojny między Klanami polegają na tym, że na samym początku zabija się szamanki. Potem Wodzów. Okrutna wojna między plemionami Wschodu i Zachodu zabiła już pole ofiar. Z Klanu Kruka została garstka ludzi, którzy połączyli swe siły z Klanem Czarnego Lisa. Każdy walczy o terytorium, ale nikt tak naprawdę nie wie, po co. Wszystkie plemiona dzielą się na te walczące i te, które pokojowo chcą rozwiązywać sytuację. Jak nasz klan.

Klan Białego Niedźwiedzia to bestie. Potwory. Zabijają z czystej przyjemności i ścigają ofiary od Gór Północnych aż do Bezkresu. Polują. Kiedy znajdą klan, gwałcą kobiety, wymordowują aż do końca, rabują. Po wszystkim, z chwilą, gdy nie zostanie kogo, kto by przeżył lub im się sprzeciwił, szukają następnego klanu i podążają za nim przez cały kontynent, aż dopadną. Prędzej czy później dopadają. Teraz w kolejce jesteśmy my.

W pewnym momencie Diam się przewrócił, a ja zaczęłam się śmiać. Spojrzał na mnie ponuro, ale widząc mój rechot sam wpadł w rozbawienie. Nasze głosy przepłoszyły żaby, które z pogardą kumkały jakby nas wyzywały za zakłócanie ich spokoju. Patrząc na nich jeszcze bardziej tryskały z nas salwy śmiechu, aż przepłoszyliśmy chyba wszystkie żyjące stworzenia.

Dobrą chwilę później oboje nagle spoważnieliśmy. Szukaliśmy Białego Korzenia, aż chłopak zaczął:
-Sve, mogę cię o coś zapytać? - Przystanął, a mi serce podeszło do gardła. Nienawidzę, gdy ktoś tak mówi. Nigdy nie wiem, czego mam się spodziewać. Czy zaraz mi powie, że będziemy mieli nowego członka w Klanie, czy że coś zrobiłam źle. Teraz, po wymazaniu pamięci Diama jeszcze bardziej się wystraszyłam.
-Jasne, Diam. O co chodzi?
-Miałaś kiedyś tak, że chciałaś uciec?
-Nie rozumiem. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą i zmarszczyłam brwi.

-Czy miałaś kiedyś tak, że chciałaś rzucić to wszystko, po prostu uciec? Daleko, sama. Żeby nikt ci nie przeszkadzał, żebyś sama była sobie Wodzem?
-Dlaczego pytasz?
-Bo ja tak właśnie mam.

Tuż po ostatnich słowach chłopaka zamilkliśmy na dobre. Każdy z nas wziął po jednym Białym Korzeniu i wracaliśmy. Zastanowiło mnie to, co powiedział. Czy ja nie chciałabym tak po prostu uciec?

***

Wyszliśmy z lasu, gdzie powinna czekać reszta naszego Klanu. Problem jest taki, że ich nie było.
-Gdzie są wszyscy? - Zapytał Diam. - Powinni tu być, prawda? Przecież tędy wchodziliśmy... Sve, zabłądziliśmy?

Rozejrzałam się dokładnie. Zrobiłam kilka kroków w każdą stronę. To na pewno to miejsce. To tutaj powinni czekać na nas członkowie Klanu.
-Diam, zostawili nas.
-Ale przecież to niemożliwe. Klan nigdy nikogo nie zostawia. To nie może być tutaj. Pewnie weszliśmy w jakąś boczną ścieżkę, na pewno kawałek dalej na nas czekają. Chodź Sve, zaraz ich znajdziemy. - Diam zaczął iść naprzód.

Usiadłam na ziemi, tępo patrząc się przed siebie. Opuścili nas. Wydalili z Klanu. Nie wierzę w to, po tym wszystkim... Ale coś tu nie pasuje. Z Klanu wydala się tylko oficjalnie, na forum. Prawo Klanu zabrania rozdzielnia się lub wydalania członków bez ich wiedzy. Czyli coś się musiało stać.
-Idziesz, Sve? - Dopiero teraz zauważyłam, że pochylał się nade mną dobre kilka minut i coś do mnie mówił, a ja zajęta swoimi myślami go nie słuchałam.
-Co? Diam, coś się stało. Czuję to.
-Co się niby miało stać?
-Prawo Klanu zabrania wyrzucania członków bez ich wiedzy i zabrania rozdzielania się. Wódz by się nigdy nie zgodził.

Usiadłam na kolana, obie dłonie rozpościerając prosto na ziemi.
-Co robisz? - Zaniepokoił się.
-Cicho. - Nakazałam.
Zamknęłam oczy, po cichu szepcząc:

Az istenek az erdő, hallja a számomra. Az istenek a menny, nézz rám. Az istenek a víz és a tűz, érezz. Adj egy jel!

-Aaaaaaach. - Zastękałam i padłam na ziemię. Diam momentalnie znalazł się przy mnie.
-Sve, co jest?! Co się dzieje?!
-Krew. Dużo krwi.
-Co ty bredzisz?!
-Krew, Diam. Czuję krew. Morze krwi.
-Dobra, nie wiem, co ty wyprawiasz, ale musimy iść. - Spojrzał na mnie uważnie.

Milczałam chwilę, szybko kalkulując ile czasu nam zostało. W końcu zapytałam:
-Diam, ufasz mi? 
-Co to za pytanie? - Zdziwił się.
-Normalne. Odpowiedz.
-Oczywiście, że ci ufam.
-To ufaj dalej, i o nic nie pytaj. Mimo, że będą się działy dziwne rzeczy, ufaj mi nadal i o nic nie pytaj. Obiecaj.
Spojrzał mi prosto w oczy. W jego czarnych źrenicach widziałam strach. Ogromny strach.
-Obiecuję.

***

Zaczęłam szukać wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji. Bogowie, aby to nie była krew naszego Klanu...
-Diam, musimy poczekać do nocy. Chodź, zbudujemy szałas. Zostało nam jeszcze trochę czasu. Zajmiesz się tym?
-Ale czym? - Nie zrozumiał.
-Obozowiskiem. A ja poszukam potrzebnych mi roślin i ziół, dobrze?
-Wyjaśnisz mi, po co te zioła? A poza tym, przecież nie możemy tu nocować. Klan się oddala z każdą chwilą, nie zdążymy ich dogonić...
-Oni nie żyją. - Przerwałam mu cicho.
-Co? - Gwałtownie spojrzał na mnie z przerażeniem.
-Nasz klan nie żyje. Zostaliśmy sami. - Z chwilą wypowiadania tych słów poczułam, że są one zupełnie prawdziwe. Miałam pewność, że naprawdę się stało. Ruszyłam szukać składników, muszę się dowiedzieć prawdy.

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Info o rozdziałach są zawsze na asku: http://ask.fm/Znajoma2000

Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)

Moje blogi:
Fan Fiction o JDabrowsky (zakończone): http://froncala.blogspot.com/
Po Froncolsku. Mój mały świat: http://pofroncolsku.blogspot.com/


To co? Do następnego rozdziału!

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 5.


"Usiadłam. Nie było żadnego innego rozwiązania. Nagle coś mi się przypomniało.
-Nie mamy Białego Korzenia. - Powiedziałam jakby do siebie.
-Co? - Nie zrozumiał.
-Diam, nie mamy Białego Korzenia. I tak nie możemy wracać. 
-Fakt. Ale Białe Korzenie rosną na bagnach. A to spory kawał stąd. 
-Co my teraz zrobimy? 
-Ty pójdziesz po pomoc, a ja poczekam."
 
 Cholera, co zrobić. Nie mogę go zostawić, w każdej chwili może mu się coś stać. 
-Diam...
-Tak, Sve? 
-Albo nic. Idę.
-Wiesz, jak trafić? - Zapytał czule, z troską w oczach.
-Tak, poradzę sobie.
 
Szczerze mówiąc, absolutnie nie miałam pojęcia, jak wrócić. Ale od tego mam Moc.
Przeszłam kawałek drogi, byle tylko mnie nie widział. Nikt nie wiedział, że mam Moc, poza Wodzem i Sihir, która mnie jej uczyła.

Gdy miałam już pewność, że Diam mnie nie widzi, przyklękłam pod drzewem wyciągając Proch Ognika. Wysypałam trochę na dłoń i z powrotem zawiązałam woreczek. Złączyłam dłonie i zaczęłam gwałtownie nimi pocierać, intensywnie myśląc, gdzie chcę się znaleźć. W głowie ułożyłam sobie scenerię idealną. Polanka, przez którą przechodziliśmy zmierzając po jaja Drony. Była kawałek drogi od miejsca, gdzie się zatrzymaliśmy. 

Minęła chwila i już się na niej znalazłam. Wstałam, kierując się w stronę reszty Klanu. Zauważyłam ruch po swojej lewej. Odwróciłam się i zobaczyłam Bello. Patrzył na mnie przerażonym wzrokiem. 
-Bello...
-Zostaw mnie! Nie rób mi krzywdy! - Zaczął krzyczeć.
-Bello! Uspokój się! Po pierwsze, nikomu, absolutnie nikomu masz o tym nie mówić, jasne? - Zrobiłam krok w jego stronę, ale odskoczył jak mała dziewczynka. W tej chwili wiedziałam, że mam nad nim przewagę. - Jasne?! - Zrobiłam zła minę.
-O-o-o- oczywiście! - Wyjąkał.
-Doskonale. Jeśli komukolwiek wygadasz, zabiję cię. A teraz zaprowadź mnie do Klanu.

Szliśmy w milczeniu. Kątem oka widziałam, że chłopak patrzy na mnie strachliwie od czasu do czasu, jakby się bał, że wyciągnę sztylet i go zranię. Z jednej strony bardzo mnie to smuciło, ze ktokolwiek tak o mnie myśli, ale z drugiej... Z drugiej strony cieszyło mnie, że mam nad nim przewagę, że od teraz będzie na moje zawołanie i przestanie mi uprzykrzać życie. Zmartwiło mnie jednak to, że Bello nie można ufać i ktoś się może dowiedzieć. Wtedy wszyscy będą mnie unikać szerokim łukiem. Każdy boi się szamanek. Tym bardziej, jeśli nie są dorosłe i nie są ujawnione.

Wyszliśmy na drogę, nagle członkowie Siwego Orła zamilkli, patrząc na mnie w skupieniu. Od razu podszedł Wódz, pytając, gdzie Diam.
-Dlatego wróciłam. Diam wpadł do pułapki na Dronę i Musiałam go wyciągnąć. Była tylko gałąź, ale spróchniała i mimo tego kazał mi ją podać i ona się złamała i Diam spadł i.. i.. - Rozpłakałam się. Wódz mnie przytulił. 
-Ciii, spokojnie Sve. Zaprowadź mnie do niego.

Wódz wiedział, że w kilka sekund znajdziemy się przy Diamie, zatem kawałek poza polem widzenia innych przyklęknął czekając, aż wydobędę Proszek z kieszeni. Zanim nas przeniosłam, zapytał:
-Sve, Diam nie wie, że masz Moc, prawda?
-Nie wie... Ale kiedy się przeniosłam po pomoc, Bello mnie zobaczył. Boję się, że komuś powie. Teraz jest przerażony. Nie wiem, co robić..
-Porozmawiam z nim. A Ty powiesz wszystko Diamowi, jak go wyciągniemy, dobrze?
-Nie, nie mogę. Nie będzie chciał mnie znać, przerazi się..
-Zrób to, kiedy będziesz uważać, że to odpowiedni czas. A teraz nas przenieś. - Wódz chwycił mnie za ramię i już byliśmy przy drzewie, przy którym się przeniosłam. 

Biegliśmy chwilę, aż musiałam się zatrzymać. Wódz spojrzał na mnie uważnie zaniepokojony. Wiedział, że kocham biegać i tak szybko się nie męczę. A mnie po prostu rozbolała głowa. Tak nagle, dotkliwie rozbolała, że musiałam się zatrzymać.

Fale bólu były tak straszne, że padłam na trawę, wijąc się i modląc do Bogów. Byliśmy niedaleko pułapki, gdzie znajdował się Diam. Usłyszał mnie i zaczął wrzeszczeć.
-Sve! Sve, co się dzieje?! Boże, Sve!
-Diam, spokojnie, jestem z nią! - Odkrzyknął Wódz.
-Ale co się dzieje?!
-Sam nie wiem, Diam.
 
Między falami bólu przypomniało mi się, że mam ekstrakt uleczający.
-Prawa kieszeń... - Wyszeptałam ledwo przytomna. 
-Co? Powtórz, Sve. - Skupił się.
-W prawej kieszeni.. Lekarstwo... Mały łyk...

***

Słyszałam głosy. Kroki. Ktoś, coś chodziło. Mimo tego, że wszystko mnie bolało, a zwłaszcza głowa, nie mogłam otworzyć oczu. Czy zostałam ślepa? Poruszałam głową, aby sprawdzić, czy ją mam. Może to głupie, ale w tamtej chwili nie wiedziałam, czy mam wszystko na swoim miejscu.
-Poruszyła się! - Pisk Diama tuż przy moim uchu spowodował, że jęknęłam. 
-Cicho... - Resztką siły zdołałam wymruczeć. - Ekstrakt, jeszcze kropla...

Poczułam, jak coś wlewa mi się do ust. Smakowało okropnie, skrzywiłam się. Leżałam moment bez ruchu.
-Sve, żyjesz? Wszystko w porządku?

Nie miałam siły udzielić mu odpowiedzi, wegetowałam dalej.
-Boże, ona zmarła! - Panikował Diam. - Bogowie, za co?! - Rzucił się na mnie, ponownie jęknęłam.
-Diam, łotrze. Nic jej nie jest. Daj jej chwilę na zregenerowanie sił.

Chłopak siedział bez słowa, trzymając mnie za rękę. Po długiej chwili, otworzyłam oczy. Wszystko było rozmazane. Światło, jasność, kolory, wszystko tak mnie raziło, że musiałam przymknąć oczy ponownie.
-Diam... - Powiedziałam cicho, powoli odzyskując siły.
-Tak? Co się dzieje?
-Poszukaj w moich kieszeniach żółtej fiolki...

Zaczął mnie obmacywać. Wyciągał po kolei wszystkie eliksiry, ekstrakty, proszki i podstawowe składniki, w które byłam zabezpieczona na wszelki wypadek. 
-Sve, nie ma żółtej fiolki.
-Jest. Musi być. Zobacz przy moich kostkach.
-Jego ręce powędrowały z mojego brzucha na nogi. Zdjął mi buty. 
-Jest żółta i fioletowa.
-Podaj obie. - Wyciągnęłam rękę.

Odkorkowałam fiolkę i wzięłam łyka żółtej esencji. Położyłam się ponownie, momentalnie czując napływ sił. Już po chwili usiadłam, gotowa do życia. Spojrzałam na chłopaka. Błędnym wzrokiem badał wszystko to, co wyciągnął z mojego ubrania. 
-Jak kostka? - Zapytałam, chcąc odtrącić jego myśli. Spojrzał na mnie.
-Cholernie boli. Ale nie ważne, co z tobą? Co się działo? - Mimo, że nagle stał się nieufny, w jego oczach widziałam tę sama troskę, co wcześniej.
-Sama nie wiem. Otwórz buzię. - Nakazłam.
-Co?
 
Zrobił to, o co poprosiłam. Wlałam mu na język trzy krople ekstraktu uleczającego.
-Połknij. I podaj mi czarny woreczek. - Powiedziałam, zakładając buty.
 
Chwilę zastanawiałam się, co zrobić. Łzy poleciały mi po policzkach.
-Sve, co się dzieje? Dlaczego płaczesz? - Bez słowa pochowałam wszystko na swoje miejsca, łącznie z woreczkiem. 
-Gdzie Wódz? - Nagle sobie uświadomiłam, że go nie ma z nami.
-Poszedł. Kazał ci tylko przekazać, że ufa ci i wie, że postąpisz słusznie. O co chodzi? Czemu to wszystko jest takie tajemnicze? Skąd masz te wszystkie fiolki?!

Trzymaj się mnie. - Przerwałam mu. Wysypałam Proch Ognika i wyobraziłam sobie polanę. Diam krzyczał, dla niego to było zupełnie niepojęte.
-Cicho, nic się nie stało. - Chciałam go uspokoić.
-Jesteś szamanką? Jak mogłaś mi nie powiedzieć!

Rozpłakałam się ponownie. Wyciągnęłam czarny woreczek. Diam zamilkł, gdy wyciągnęłam z niego kwiatka. Przepięknego, białego kwiatka. Wyłuskałam z niego pestkę. Zgadza się, kwiaty nie mają pestek. Ale ten jest wyjątkowy. 
-Diam, przepraszam.
-Za co?

Pocałowałam go i szybko wepchnęłam mu pestkę do ust. Momentalnie padł na ziemię.
 

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>


Info o rozdziałach są zawsze na asku: http://ask.fm/Znajoma2000

Napisz mi, że czytasz, nie bój się wyrazić swojej opinii, nawet negatywnej :)

Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)


Moje blogi:

Fan Fiction o JDabrowsky (zakończone):http://froncala.blogspot.com/
Po Froncolsku. Mój mały świat:http://pofroncolsku.blogspot.com/


To co? Do następnego rozdziału!

wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 4.


"Poczułam coś lepkiego na nodze. W zapachu i konsystencji było obrzydliwe, więc szybko podeszłam do światła. O nie.

Otworzyłam torbę. Wszystkie cztery jaja się stłukły. Aż Diam przestał się śmiać. Spojrzał na mnie przerażony.
-Cały wysiłek na marne... - Wyszeptał.
-Mamy resztki, może na coś się zdadzą. Ale jak my stąd wyjdziemy?
Pomyślał chwilę, po czym spojrzał na mnie pełen skupienia. 
-Sve?
-Tak?
-Już po nas..."


-Dobra, jakie są możliwe rozwiązania? - Starałam się myśleć racjonalnie
-Eee, więc tak: albo nie wiadomo, jakim cudem nas znajdą, albo zginiemy tutaj. Możemy też spróbować się stąd wydostać. 
-Tylko jak? - Zastanowiłam się. Wstałam i pomacałam ściany. Były idealnie gładkie, nie mieliśmy jak wyjść. Nie było o co oprzeć stóp.
-Nie wyjdziemy w ten sposób. 
-Mam pomysł. - Diam chwycił mnie za ramię. - Wejdziesz mi na plecy, podciągniesz się i wyjdziesz.
-A ty? 
-Pójdziesz po pomoc. Ja tu poczekam.
-Nie! Diam, nie zostawię cię. 
-Nie mamy wyboru! - Wkurzył się.
-Zawsze są dwie drogi. Tylko od nas zależy, którą z nich podążymy.

***

-Dobra, połóż nogi na moje ramiona. Powoli będę się podnosił, a ty trzymaj się ściany. Spróbuj chwycić jakiś korzeń. - Poinstruował mnie.

Zrobiłam tak, jak nakazał. Bałam się, że odchylę się i spadnę. Diam ma prawie siedem stóp wysokości, więc upadek byłby dość bolesny. 

Chłopak zaczął się powoli podnosić. Błądziłam dłońmi po ścianie w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym złapać. Powierzchnia była zupełnie gładka, więc wbijałam palce w ziemię. Światło było coraz bliżej. Oznaczało to, że zaraz znajdę się poza dołem. Moja głowa już była na równi ściółki, kiedy się zatrzymałam. 

-Stoję już wyprostowany. Dosięgasz? - Zapytał.
-Nie. Ale czekaj. - Wyciągnęłam ręce. Trawa była dość wytrzymała, więc owinęłam ją sobie wokół dłoni. Policzyłam do trzech i mocno się podciągnęłam. Wykonując szybkie ruchy jakimś cudem znalazłam się poz dołem. 

-Diam, udało mi się. - Powiedziałam dumna z siebie jak wtedy, gdy uszyłam koc. 
-Przecież widzę. - Zaśmiał się. - Chwyć torbę. - Rzucił ją w górę, ale oczywiście nie złapałam. Resztki jaj wyciekły na ściółkę. 
-O Bogowie... Diam!
-Co się stało?! - Wykrzyczał.
-Nie złapałam...

Diam domyślił się, o co chodzi. Kazał mi pozbierać to z trawy. Tak zrobiłam. Śmierdziało niemiłosiernie. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym mu podać, żeby się wspiął. Nie było tu lian, które bez problemu mogliśmy znaleźć na każdym drzewie w osadzie. Jedynym, co było na tyle długie i wytrzymałe, była gałąź leżąca nieopodal mnie. Jeden problem - była spróchniała.

-Diam! Znalazłam gałąź, ale jest spróchniała... Co robimy?
-Na pewno nie ma nic innego? 
-No nie. - Na wszelki wypadek rozejrzałam się jeszcze raz. 
-Dobra, daj tę gałąź. 

Chwyciłam ją i podałam Diamowi, trzymając za drugi koniec. Zaczęłam ciągnąć, idąc w tył. Chłopak odpychał się nogami. Już prawie wyszedł, kiedy rozległ się trzask i tuż po tym huk spadającego ciała. Chłopak krzyknął.
-Nic ci nie jest? - Dopadłam do krawędzi dołu. Biedak leżał na ziemi, trzymając się za nogę.
-Sve, chyba skręciłem kostkę. - Wystękał z bólem.
-Bogowie, co my teraz zrobimy? 

Zachciało mi się płakać. Bezsens tej sytuacji jak i ona sama mnie przytłoczyły. Chodziłam dookoła zastanawiając się, co robić. 
-Sve, musisz iść po pomoc. 
-Nie zostawię cię!
-Nie ma innego wyjścia. Nic mi nie będzie, spokojnie. 

Usiadłam. Nie było żadnego innego rozwiązania. Nagle coś mi się przypomniało.
-Nie mamy Białego Korzenia. - Powiedziałam jakby do siebie.
-Co? - Nie zrozumiał.
-Diam, nie mamy Białego Korzenia. I tak nie możemy wracać. 
-Fakt. Ale Białe Korzenie rosną na bagnach. A to spory kawał stąd. 
-Co my teraz zrobimy? 
-Ty pójdziesz po pomoc, a ja poczekam.


<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Ps. Jedna stopa to 30 cm :)

Info o rozdziałach są zawsze na asku:http://ask.fm/Znajoma2000
Napisz mi, że ćzytasz, nie bój się wyrazić swojej opinii, nawet negatywnej :)

Pamiętaj o komentarzu! 
Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)


Moje blogi:
Fan Fiction o JDabrowsky (zakończone):http://froncala.blogspot.com/
Po Froncolsku. Mój mały świat:http://pofroncolsku.blogspot.com/



To co? Do następnego rozdziału!


niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 3.

"Zmieszany Diam odszedł bez słowa, wręczając mi moje rzeczy. Zrobiło mi się tak przykro, nadmiar wrażeń i poczucie winy spowodowały, że się rozkleiłam. Cicho zapłakałam, a Prinses z uśmiechem wyższości podeszła do Bello, szepcząc coś o jego ucha. Dlaczego ja muszę ranić wszystkich dookoła?"

Szliśmy już długo. Bardzo, bardzo długo. Nie miałam siły, choć często z Madre wychodziłyśmy na długie wędrówki. Zaczęliśmy powoli dostrzegać Góry Północne, czyli cel już blisko. Nagle odezwała się nasza Szamanka, Sihir.
-Stop! Nie możemy iść dalej. Czekają na nas, to zasadzka! - Wśród ludu zawrzało. Jednym ruchem ręki Wódz wszystkich uciszył.
-Sihir, powiedz nam więcej. - Nakazał.
-Nie mogę. Nie mam dość siły. Potrzebuję Białego Korzenia i Jaja Drony.

Wódz rozejrzał się uważnie, po czym jego wzrok spoczął na mnie.
-Sve, ty pójdziesz.
-Nie! Ja to zrobię. To może być niebezpieczne. - Szybko wtrącił Diam.
-Wódz kazał iść Sve! Kwestionujesz rozkazy Wodza?! - Podeszła do naszej trójki Prinses.
-Absolutnie nie, ale tu może być niebezpiecznie. I w dwójkę raźniej. - Zręcznie wybrnął.
-Dobra, idźcie razem. Ale bądźcie ostrożni. - Nakazał Wódz.

***

-Mam dość! Przecież nigdy nie znajdziemy Jaja Drony! - Zaczęłam marudzić, po raz kolejny uchylając się od gałęzi. Chłopak szedł kilkanaście metrów ode mnie, badając zarośla.
-Cicho. - Nagle przystanął Diam, kładąc palec na ustach.
-Co się... - Nie zdążyłam dokończyć, bo też to usłyszałam.
-Diam... - Wyszeptałam.
-Tak, Sve?
-Co my teraz zrobimy?
-Nie mam pojęcia...

Przede mną stała Drona. Wyszła zza drzewa wprost na mnie. Jeśli nie wiecie co to, już tłumaczę. Drona przypomina fauna. Z tym wyjątkiem, że fauny to w połowie ludzie, a Drony to mordercze istoty. Mają bardzo dobry wzrok, ale nie słyszą. Nie są ludźmi. Zabijają wszystko na swojej drodze. A w tym momencie, na jej drodze jesteśmy my...

Drona stała  jakieś trzy metry ode mnie. Jako, że jestem niska, sięgałam jej ledwo do zadu, a potężny tułów górował nade mną jakieś cztery stopy.
-Diam, pomóż mi. Proszę. - Zaczęłam się trząść. Robiłam wszystko, żeby na niego nie patrzeć, bo Drona zauważyłaby to i się odwróciła. A w takim wypadku mieliśmy szansę. Kątem oka widziałam, jak Diam przykucając wolno sunie od krzaka do krzaka, chowając się za nimi.

Drony są niezwykle inteligentne i strasznie szybkie. Zawsze czekają na swoje ofiary, aż to one zrobią jako pierwsze jakiś ruch. Potrafią stać nawet kilka godzin, to jakby zasada fair-play.

Zaczynałam już cierpnąć.
-Pospiesz się, Diam. - Powiedziałam głośno, jednak nie na tyle, by zwabić jakieś inne stworzenia, równie niebezpieczne jak te przede mną.
-Staram się. - Wyciągnął z pochwy sztylet. Nie traciłam kontaktu wzrokowego z Droną. Chłopak już położył się na ziemi oraz zaczął pełznąć pod stworzenie. Żeby zabić Dronę, trzeba wbić coś w jej brzuch. Cokolwiek. Był już pod nią, kiedy ta podniosła swoje kopyto. Gdyby teraz je opuściła, zabiłaby go.

Na czoło wystąpił mi zimny pot. Bardziej bałam się o życie Diama, niż swoje. Nagle rozległo się przerażające wycie oznaczające, że wygraliśmy. Drona została zabita. Padła na ziemię powodując straszny huk. Chłopak w jednej sekundzie znalazł się obok, przytulając mnie jakbyśmy nie widzieli się całą wiosnę. Albo to ja go tak ściskałam?

Staliśmy tak dobrą chwilę, aż zadanie nam powierzone dało o sobie znać. Odkleiliśmy się od siebie w poszukiwaniu jaj. Drony nigdy nie zostawiają młodych samych, zawsze kręcą się w pobliżu.
-Znalazłam! - Wykrzyknęłam. Zdziwiło mnie, że Diam od razu nie przyszedł. Rozejrzałam się i nigdzie go nie widziałam.
-Diam! Gdzie jesteś?
-W dole! Pomóż mi! - Wykrzyczał jakby przytłumionym głosem.

Szybko schowałam jaja do torby i zaczęłam rozglądać się za przyjacielem.
-Diam, mów coś!
Zaczął śpiewać. Ja nie mam na niego siły. Przed chwilą prawie zginęliśmy, teraz wpadł do jakiegoś dołu i jakby nie było nic lepszego do roboty, to sobie śpiewa... Ma przepiękny głos, ale sam fakt. W każdej chwili coś może na nas wyskoczyć.

Ruszyłam w kierunku jego głosu. Wiecie, po nitce do kłębka. W jednej chwili usłyszałam trzask łamanej gałęzi i poczułam, że lecę. Oczywiście, wpadłam do tego samego dołu, co Diam. Jak mnie zobaczył, zrobił wielkie oczy, a za chwilę wybuchnął śmiechem. To chyba pułapka na Dronę. Głęboki, przestrzenny rów. Większy, niż my. I to kilka razy.

Poczułam coś lepkiego na nodze. W zapachu i konsystencji było obrzydliwe, więc szybko podeszłam do światła. O nie.
Otworzyłam torbę. Wszystkie cztery jaja się stłukły. Aż Diam przestał się śmiać. Spojrzał na mnie przerażony.
-Cały wysiłek na marne... - Wyszeptał.
-Mamy resztki, może na coś się zdadzą. Ale jak my stąd wyjdziemy?
Pomyślał chwilę, po czym spojrzał na mnie pełen skupienia.
-Sve?
-Tak?
-Już po nas...

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Info o rozdziałach są zawsze na asku: http://ask.fm/Znajoma2000

Pamiętaj o komentarzu!
Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)

Moje blogi:
Fan Fiction o JDabrowsky (zakończone): http://froncala.blogspot.com/
Po Froncolsku. Mój mały świat: http://pofroncolsku.blogspot.com/


To co? Do następnego rozdziału!