"-Sve... Wiedziałam, że na to wpadniesz. Czekałam tylko, kiedy przyjdziesz, żeby móc się pożegnać i odejść w spokoju. Diam, zostaw nas same. - Odszedł. - Sve, słuchaj uważnie. Drzemie w tobie wielka moc. Nie masz pojęcia, jak wielka. Przede wszystkim, załóż naszyjnik. Z rana musicie wyruszyć.
-Ale gdzie? - Zapytałam.
-Nad Bezkresem mieszka moja siostra. Ona ci pomoże.
-Jak poznam, że to ona?
-Poczujesz...
Po tych słowach Sihir zamknęła oczy i odeszła. "
Odeszłam. Odwróciłam się tylko, by po raz ostatni ogarnąć wzrokiem zmasakrowane ciała. Coś mnie tknęło i podeszłam do Ammy. Zawsze nosiła pierścień. Przy każdej okazji powtarzała, że on ją chroni i po jej śmierci, dostanę go ja. Nie namyślając się długo, włożyłam go sobie na palec.
***
-Diam, już pora, żebyś się dowiedział. - Powiedziałam w pewnej chwili zaskakując go. Siedzieliśmy przy ognisku myśląc o tym, co robić dalej. Każde pogrążone w swoich myślach.
Chłopak spojrzał na mnie uważnie. Zaczęłam swoją opowieść.
-Zaczęło się jak miałam jakieś cztery, może pięć wiosen. To było jesienią. Amma zabrała mnie na polanę. Jak dobrze wiesz, kocham kwiaty. Od zawsze. Wtedy wszystkie kwiaty przekwitły, na ściółce tkwiły tylko brązowe liście. Pomyślałam, jak bardzo chciałabym wiosnę, żeby kwiaty się pojawiły. I nagle... Bum. Z ziemi nagle wyrosły setki bajecznie kolorowych pąków. Ani ja, ani Amma nie miałyśmy pojęcia, co się dzieje. Ale byłam dzieckiem, cieszyłam się, więc zaczęłam pleść wianki.
Amma powiedziała, że zaraz wróci. Przyszła z Sihir, wyjaśniając jej co się stało. Sihir nie mogła w to uwierzyć. Kilka dni później Sihir wzięła mnie na spacer wypytując o szczegóły. Nie potrafiłam udzielić odpowiedzi, co jest całkiem logiczne.
Kilka nocy później była pełnia. Jak co pełnię wszyscy zebrali się przy ognisku by opowiadać sobie historie, legendy mrocznych nocy. Sihir jak zawsze patrzyła się w ogień. Spojrzałam i ja. Skupiłam się i zobaczyłam mężczyznę. Usłyszałam, jak mówi, że tęskni i nadal pamięta. Zapytałam: "Sihir, dlaczego ten mężczyzna się nie pali?". Zaczęła mnie wypytywać, kogo mam na myśli... I już wiedziała.
Od tamtej pory uczyła mnie posługiwać się magią, przyrządzać eliksiry, stosować zaklęcia. Pokazywała mi, jak hoduje się zioła, nauczyła mnie je rozróżniać. Nauczyła mnie tego, co sama umiała. Było mi z tym dobrze. Z wiedzą, że umiem więcej, niż inni. Ale nikomu nie mogłam mówić. Wszyscy patrzyliby na mnie z przerażeniem.
Diam, było trochę inaczej, niż pamiętasz. - Podałam mu pomarańczową fiolkę. Trzymał ją niepewnie. Bał się mnie. - Diam, zaufaj mi. - Jednym ruchem wypił całą zawartość.
-Pamiętam.. Biały kwiat, pestka... Pocałowałaś mnie. - Niesamowite. Bardziej go poruszył pocałunek, którego nie pamiętał niż to, że całe życie go okłamywałam. No cóż...
-Kontynuując: jestem Szamanką, Diam.
-Dlaczego nie powiedziałaś? Jak mogłaś?!
-Bałam się. Nikt nie mógł wiedzieć. Nie chciałam, żebyś patrzył na mnie z przerażeniem. Całe życie wszyscy mieli mnie za dziwadło, a ja... Mogłabym ich zniszczy pstryknięciem palca... - Rozpłakałam się. Przytulił mnie, oplatając ramionami. Czułam się tak bezpiecznie. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
***
Przetarłam oczy, promienie słońca ocieplały mi twarz. Powoli podniosłam się na łokcie, rozglądając. Nie było Diama. Wyszłam z szałasu, ale poczułam dreszcz niepokoju, kiedy go nie zauważyłam. Patrzyłam na wszystkie strony, przymykając oczy i czekając na najmniejszy ruch czy najcichszy dźwięk. Rozłożyłam ręce, wiad zaczął tańczyć dookoła mnie. Nagle poczułam, jak dłoń z pierścieniem sama kieruje się na wschód. Kierując się Mocą, ruszyłam tam.
Po krótkiej chwili, usłyszałam odgłosy bijatyki. Pewien mężczyzna leżał przodem do Diama, bijąc go. Wtem mężczyzna został jakby rzucony o drzewo. Upadł z jękiem bólu. Diam momentalnie się poderwał, stając o pozycji obronnej, a ja jak oniemiała stałam z ręką wyciągniętą ku temu mężczyźnie. Zaraz się ocknęłam, podbiegłam go niego, ale już nie żył. Podświadomie przeszukałam go zabierając to, co może się przydać, jak nóż czy suszone mięso.
-Sve, musimy iść. Natychmiast.
-Dlaczego? - Odpowiedziałam machinalnie.
-Spójrz, co ma pod okiem. - Wskazał głową Diam. Jeszcze raz podeszłam do trupa i przyjrzałam się jego twarzy. Czarna, prostopadła do oka czarna kreska, z dwiema małymi poziomymi kreseczkami.
-Klan Białego Niedźwiedzia. Czyli wszyscy są blisko. Diam, szybko do obozu i zamazujemy ślady. - Nakazałam.
-Sve, czekaj...
-O co chodzi?
-Nie możesz jakoś sprawdzić, gdzie są?
-Nie mogę. Zostawiłam wszystko w obozie... - Spojrzeliśmy nerwowo na siebie i zaczęliśmy biec.
Gdyby znaleźli moje rzeczy, czyli te wszystkie eliksiry i ekstrakty, nie skończyłoby się to dobrze. Nie dość, że by wiedzieli o nas, to do tego zebranie i przygotowanie od nowa mikstur zajęłoby sporo czasu.
Tuż przy obozie ukucnęłam, pociągając za sobą na ziemię chłopaka. Zdezorientowany spojrzał na mnie:
-Co się...
-Ciiii... - Położyłam mu palec na ustach. Tak naprawdę nie wiedziałam, o co mi chodzi. Po prostu instynkt nakazał mi się schować. Już chciałam wstać, kiedy ich zobaczyłam.
Szli od wschodu. Coraz bliżej naszego obozu. Myśl, Sve...
Wyciągnęłam ręce przed siebie, i ujrzeliśmy z Diamem jelenia. Nakazałam mu uciekać. Na szczęście mój plan się powiódł i pobiegli za nim.
-Szybko, Diam!
Wbiegliśmy do szałasu po nasze rzeczy. Rozpaczliwie chowając do kieszeni wszystko, co by mogło nas zdradzić. Diam zasypał popiół ściółką, zamazując ślady ogniska, a ja w tym czasie zepsułam szałas, by wyglądał na stary. Kucając odbiegliśmy w krzaki, by już na pełnej sile biec. To była prosta gra. Uciekasz, albo giniesz.
***
Biegliśmy długi, długi czas, aż zmęczenie dało o sobie znać. Nic nie jedliśmy, a zaraz po przebudzeniu, na czczo nie ma się mnóstwa energii. Usiedliśmy w krzakach, w razie czego i wyciągnęliśmy suszone mięso, ukradzione temu z klanu Białego Niedźwiedzia. Diam jadł i jadł, a ja zjadłam kawałek, i więcej nie byłam w stanie w siebie wcisnąć. Wysypałam wszystko z kieszeni i poczęłam układać na swoje miejsca.
-Czemu nie jesz? - Zaniepokoił się chłopak, wciąż przeżuwając.
-Nie jestem głodna.
Już nie pytał. A prawda była jednak trochę inna. W rzeczywistości martwiłam się. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zjadłam jednak jeszcze trochę tego mięsa, bo czujne oko Diama świdrowało mnie na wylot. Z trudem jednak przełykałam.
Chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej. W stronę Bezkresu. Co jakiś czas Diam mnie zagadywał, ale nawet nie odpowiadałam. Byłam zajęta swoimi myślami. Jakim cudem pierścień Ammy tak na mnie działa? Przecież Amma nie miała Mocy... Zatem o co chodzi?
***
-Sve, idziemy już siódmy dzień! Zjadłbym coś porządnego, a nie tylko suszone mięso i króliki. Dlaczego po prostu nie dołączymy do jakiegoś innego klanu? - Robił mi wyrzuty Diam.
-Bo nie wiemy, komu ufać! To raz. Po drugie, widzisz tu jakiś klan? No widzisz, ja też nie. - Nie dałam mu dojść do słowa. - Idziemy nad Bezkres. Tam mieszka siostra Sihir. Ona nam pomoże. I nauczy mnie panować nad mocą. Proszę, wytrzymaj. - Mi też było ciężko, ale ci miałam robić? Nie mieliśmy wyboru.
Powoli zbliżała się noc, więc zaczęliśmy budować szałas. Mieliśmy coraz większą wprawę, bo już po kilkunastu minutach był gotów. Zebrałam drwa na ognisko i kilkoma słowami wznieciłam ogień. Diam już się wybierał polować na królika, ale go zatrzymałam.
-Czekaj...
-Co? - Zaniepokoił się. Wskazałam za niego. Wolno się obrócił, a zza jego pleców wybiegł mały jelonek. Chłopak patrzył na mnie zdzwiony.
-Diam, na co czekasz?! Kolacja nam ucieka! - Roześmialiśmy się i pobiegł za zwierzyną.
Mając wolną chwilę wyczarowałam jagody dookoła. Możemy z nich ugotować potrawkę. Zebrałam już wszystkie, ale wciąż było mało, więc wypowiedziałam zaklęcie i już rosły od nowa małe kulki. Nachyliłam się, żeby je zebrać, ale nagle fala bólu zaczęła rozrywać mi każdy nerw. Każda komórka mojego ciała płonęła żywym ogniem.
Przybiegł Diam, nakazałam mu tylko wyciągnąć czerwoną fiolkę. Chwilę później zasnęłam.
***
Przetarłam oczy, promienie słońca ocieplały mi twarz. Powoli podniosłam się na łokcie, rozglądając. Nie było Diama. Wyszłam z szałasu, ale poczułam dreszcz niepokoju, kiedy go nie zauważyłam. Patrzyłam na wszystkie strony, przymykając oczy i czekając na najmniejszy ruch czy najcichszy dźwięk. Rozłożyłam ręce, wiad zaczął tańczyć dookoła mnie. Nagle poczułam, jak dłoń z pierścieniem sama kieruje się na wschód. Kierując się Mocą, ruszyłam tam.
Po krótkiej chwili, usłyszałam odgłosy bijatyki. Pewien mężczyzna leżał przodem do Diama, bijąc go. Wtem mężczyzna został jakby rzucony o drzewo. Upadł z jękiem bólu. Diam momentalnie się poderwał, stając o pozycji obronnej, a ja jak oniemiała stałam z ręką wyciągniętą ku temu mężczyźnie. Zaraz się ocknęłam, podbiegłam go niego, ale już nie żył. Podświadomie przeszukałam go zabierając to, co może się przydać, jak nóż czy suszone mięso.
-Sve, musimy iść. Natychmiast.
-Dlaczego? - Odpowiedziałam machinalnie.
-Spójrz, co ma pod okiem. - Wskazał głową Diam. Jeszcze raz podeszłam do trupa i przyjrzałam się jego twarzy. Czarna, prostopadła do oka czarna kreska, z dwiema małymi poziomymi kreseczkami.
-Klan Białego Niedźwiedzia. Czyli wszyscy są blisko. Diam, szybko do obozu i zamazujemy ślady. - Nakazałam.
-Sve, czekaj...
-O co chodzi?
-Nie możesz jakoś sprawdzić, gdzie są?
-Nie mogę. Zostawiłam wszystko w obozie... - Spojrzeliśmy nerwowo na siebie i zaczęliśmy biec.
Gdyby znaleźli moje rzeczy, czyli te wszystkie eliksiry i ekstrakty, nie skończyłoby się to dobrze. Nie dość, że by wiedzieli o nas, to do tego zebranie i przygotowanie od nowa mikstur zajęłoby sporo czasu.
Tuż przy obozie ukucnęłam, pociągając za sobą na ziemię chłopaka. Zdezorientowany spojrzał na mnie:
-Co się...
-Ciiii... - Położyłam mu palec na ustach. Tak naprawdę nie wiedziałam, o co mi chodzi. Po prostu instynkt nakazał mi się schować. Już chciałam wstać, kiedy ich zobaczyłam.
Szli od wschodu. Coraz bliżej naszego obozu. Myśl, Sve...
Wyciągnęłam ręce przed siebie, i ujrzeliśmy z Diamem jelenia. Nakazałam mu uciekać. Na szczęście mój plan się powiódł i pobiegli za nim.
-Szybko, Diam!
Wbiegliśmy do szałasu po nasze rzeczy. Rozpaczliwie chowając do kieszeni wszystko, co by mogło nas zdradzić. Diam zasypał popiół ściółką, zamazując ślady ogniska, a ja w tym czasie zepsułam szałas, by wyglądał na stary. Kucając odbiegliśmy w krzaki, by już na pełnej sile biec. To była prosta gra. Uciekasz, albo giniesz.
***
Biegliśmy długi, długi czas, aż zmęczenie dało o sobie znać. Nic nie jedliśmy, a zaraz po przebudzeniu, na czczo nie ma się mnóstwa energii. Usiedliśmy w krzakach, w razie czego i wyciągnęliśmy suszone mięso, ukradzione temu z klanu Białego Niedźwiedzia. Diam jadł i jadł, a ja zjadłam kawałek, i więcej nie byłam w stanie w siebie wcisnąć. Wysypałam wszystko z kieszeni i poczęłam układać na swoje miejsca.
-Czemu nie jesz? - Zaniepokoił się chłopak, wciąż przeżuwając.
-Nie jestem głodna.
Już nie pytał. A prawda była jednak trochę inna. W rzeczywistości martwiłam się. Nie wiedziałam, co się dzieje. Zjadłam jednak jeszcze trochę tego mięsa, bo czujne oko Diama świdrowało mnie na wylot. Z trudem jednak przełykałam.
Chwilę odpoczęliśmy i ruszyliśmy dalej. W stronę Bezkresu. Co jakiś czas Diam mnie zagadywał, ale nawet nie odpowiadałam. Byłam zajęta swoimi myślami. Jakim cudem pierścień Ammy tak na mnie działa? Przecież Amma nie miała Mocy... Zatem o co chodzi?
***
-Sve, idziemy już siódmy dzień! Zjadłbym coś porządnego, a nie tylko suszone mięso i króliki. Dlaczego po prostu nie dołączymy do jakiegoś innego klanu? - Robił mi wyrzuty Diam.
-Bo nie wiemy, komu ufać! To raz. Po drugie, widzisz tu jakiś klan? No widzisz, ja też nie. - Nie dałam mu dojść do słowa. - Idziemy nad Bezkres. Tam mieszka siostra Sihir. Ona nam pomoże. I nauczy mnie panować nad mocą. Proszę, wytrzymaj. - Mi też było ciężko, ale ci miałam robić? Nie mieliśmy wyboru.
Powoli zbliżała się noc, więc zaczęliśmy budować szałas. Mieliśmy coraz większą wprawę, bo już po kilkunastu minutach był gotów. Zebrałam drwa na ognisko i kilkoma słowami wznieciłam ogień. Diam już się wybierał polować na królika, ale go zatrzymałam.
-Czekaj...
-Co? - Zaniepokoił się. Wskazałam za niego. Wolno się obrócił, a zza jego pleców wybiegł mały jelonek. Chłopak patrzył na mnie zdzwiony.
-Diam, na co czekasz?! Kolacja nam ucieka! - Roześmialiśmy się i pobiegł za zwierzyną.
Mając wolną chwilę wyczarowałam jagody dookoła. Możemy z nich ugotować potrawkę. Zebrałam już wszystkie, ale wciąż było mało, więc wypowiedziałam zaklęcie i już rosły od nowa małe kulki. Nachyliłam się, żeby je zebrać, ale nagle fala bólu zaczęła rozrywać mi każdy nerw. Każda komórka mojego ciała płonęła żywym ogniem.
Przybiegł Diam, nakazałam mu tylko wyciągnąć czerwoną fiolkę. Chwilę później zasnęłam.