Ile razy odwiedzono tego bloga?

wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 4.


"Poczułam coś lepkiego na nodze. W zapachu i konsystencji było obrzydliwe, więc szybko podeszłam do światła. O nie.

Otworzyłam torbę. Wszystkie cztery jaja się stłukły. Aż Diam przestał się śmiać. Spojrzał na mnie przerażony.
-Cały wysiłek na marne... - Wyszeptał.
-Mamy resztki, może na coś się zdadzą. Ale jak my stąd wyjdziemy?
Pomyślał chwilę, po czym spojrzał na mnie pełen skupienia. 
-Sve?
-Tak?
-Już po nas..."


-Dobra, jakie są możliwe rozwiązania? - Starałam się myśleć racjonalnie
-Eee, więc tak: albo nie wiadomo, jakim cudem nas znajdą, albo zginiemy tutaj. Możemy też spróbować się stąd wydostać. 
-Tylko jak? - Zastanowiłam się. Wstałam i pomacałam ściany. Były idealnie gładkie, nie mieliśmy jak wyjść. Nie było o co oprzeć stóp.
-Nie wyjdziemy w ten sposób. 
-Mam pomysł. - Diam chwycił mnie za ramię. - Wejdziesz mi na plecy, podciągniesz się i wyjdziesz.
-A ty? 
-Pójdziesz po pomoc. Ja tu poczekam.
-Nie! Diam, nie zostawię cię. 
-Nie mamy wyboru! - Wkurzył się.
-Zawsze są dwie drogi. Tylko od nas zależy, którą z nich podążymy.

***

-Dobra, połóż nogi na moje ramiona. Powoli będę się podnosił, a ty trzymaj się ściany. Spróbuj chwycić jakiś korzeń. - Poinstruował mnie.

Zrobiłam tak, jak nakazał. Bałam się, że odchylę się i spadnę. Diam ma prawie siedem stóp wysokości, więc upadek byłby dość bolesny. 

Chłopak zaczął się powoli podnosić. Błądziłam dłońmi po ścianie w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym złapać. Powierzchnia była zupełnie gładka, więc wbijałam palce w ziemię. Światło było coraz bliżej. Oznaczało to, że zaraz znajdę się poza dołem. Moja głowa już była na równi ściółki, kiedy się zatrzymałam. 

-Stoję już wyprostowany. Dosięgasz? - Zapytał.
-Nie. Ale czekaj. - Wyciągnęłam ręce. Trawa była dość wytrzymała, więc owinęłam ją sobie wokół dłoni. Policzyłam do trzech i mocno się podciągnęłam. Wykonując szybkie ruchy jakimś cudem znalazłam się poz dołem. 

-Diam, udało mi się. - Powiedziałam dumna z siebie jak wtedy, gdy uszyłam koc. 
-Przecież widzę. - Zaśmiał się. - Chwyć torbę. - Rzucił ją w górę, ale oczywiście nie złapałam. Resztki jaj wyciekły na ściółkę. 
-O Bogowie... Diam!
-Co się stało?! - Wykrzyczał.
-Nie złapałam...

Diam domyślił się, o co chodzi. Kazał mi pozbierać to z trawy. Tak zrobiłam. Śmierdziało niemiłosiernie. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym mu podać, żeby się wspiął. Nie było tu lian, które bez problemu mogliśmy znaleźć na każdym drzewie w osadzie. Jedynym, co było na tyle długie i wytrzymałe, była gałąź leżąca nieopodal mnie. Jeden problem - była spróchniała.

-Diam! Znalazłam gałąź, ale jest spróchniała... Co robimy?
-Na pewno nie ma nic innego? 
-No nie. - Na wszelki wypadek rozejrzałam się jeszcze raz. 
-Dobra, daj tę gałąź. 

Chwyciłam ją i podałam Diamowi, trzymając za drugi koniec. Zaczęłam ciągnąć, idąc w tył. Chłopak odpychał się nogami. Już prawie wyszedł, kiedy rozległ się trzask i tuż po tym huk spadającego ciała. Chłopak krzyknął.
-Nic ci nie jest? - Dopadłam do krawędzi dołu. Biedak leżał na ziemi, trzymając się za nogę.
-Sve, chyba skręciłem kostkę. - Wystękał z bólem.
-Bogowie, co my teraz zrobimy? 

Zachciało mi się płakać. Bezsens tej sytuacji jak i ona sama mnie przytłoczyły. Chodziłam dookoła zastanawiając się, co robić. 
-Sve, musisz iść po pomoc. 
-Nie zostawię cię!
-Nie ma innego wyjścia. Nic mi nie będzie, spokojnie. 

Usiadłam. Nie było żadnego innego rozwiązania. Nagle coś mi się przypomniało.
-Nie mamy Białego Korzenia. - Powiedziałam jakby do siebie.
-Co? - Nie zrozumiał.
-Diam, nie mamy Białego Korzenia. I tak nie możemy wracać. 
-Fakt. Ale Białe Korzenie rosną na bagnach. A to spory kawał stąd. 
-Co my teraz zrobimy? 
-Ty pójdziesz po pomoc, a ja poczekam.


<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Ps. Jedna stopa to 30 cm :)

Info o rozdziałach są zawsze na asku:http://ask.fm/Znajoma2000
Napisz mi, że ćzytasz, nie bój się wyrazić swojej opinii, nawet negatywnej :)

Pamiętaj o komentarzu! 
Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)


Moje blogi:
Fan Fiction o JDabrowsky (zakończone):http://froncala.blogspot.com/
Po Froncolsku. Mój mały świat:http://pofroncolsku.blogspot.com/



To co? Do następnego rozdziału!


niedziela, 28 czerwca 2015

Rozdział 3.

"Zmieszany Diam odszedł bez słowa, wręczając mi moje rzeczy. Zrobiło mi się tak przykro, nadmiar wrażeń i poczucie winy spowodowały, że się rozkleiłam. Cicho zapłakałam, a Prinses z uśmiechem wyższości podeszła do Bello, szepcząc coś o jego ucha. Dlaczego ja muszę ranić wszystkich dookoła?"

Szliśmy już długo. Bardzo, bardzo długo. Nie miałam siły, choć często z Madre wychodziłyśmy na długie wędrówki. Zaczęliśmy powoli dostrzegać Góry Północne, czyli cel już blisko. Nagle odezwała się nasza Szamanka, Sihir.
-Stop! Nie możemy iść dalej. Czekają na nas, to zasadzka! - Wśród ludu zawrzało. Jednym ruchem ręki Wódz wszystkich uciszył.
-Sihir, powiedz nam więcej. - Nakazał.
-Nie mogę. Nie mam dość siły. Potrzebuję Białego Korzenia i Jaja Drony.

Wódz rozejrzał się uważnie, po czym jego wzrok spoczął na mnie.
-Sve, ty pójdziesz.
-Nie! Ja to zrobię. To może być niebezpieczne. - Szybko wtrącił Diam.
-Wódz kazał iść Sve! Kwestionujesz rozkazy Wodza?! - Podeszła do naszej trójki Prinses.
-Absolutnie nie, ale tu może być niebezpiecznie. I w dwójkę raźniej. - Zręcznie wybrnął.
-Dobra, idźcie razem. Ale bądźcie ostrożni. - Nakazał Wódz.

***

-Mam dość! Przecież nigdy nie znajdziemy Jaja Drony! - Zaczęłam marudzić, po raz kolejny uchylając się od gałęzi. Chłopak szedł kilkanaście metrów ode mnie, badając zarośla.
-Cicho. - Nagle przystanął Diam, kładąc palec na ustach.
-Co się... - Nie zdążyłam dokończyć, bo też to usłyszałam.
-Diam... - Wyszeptałam.
-Tak, Sve?
-Co my teraz zrobimy?
-Nie mam pojęcia...

Przede mną stała Drona. Wyszła zza drzewa wprost na mnie. Jeśli nie wiecie co to, już tłumaczę. Drona przypomina fauna. Z tym wyjątkiem, że fauny to w połowie ludzie, a Drony to mordercze istoty. Mają bardzo dobry wzrok, ale nie słyszą. Nie są ludźmi. Zabijają wszystko na swojej drodze. A w tym momencie, na jej drodze jesteśmy my...

Drona stała  jakieś trzy metry ode mnie. Jako, że jestem niska, sięgałam jej ledwo do zadu, a potężny tułów górował nade mną jakieś cztery stopy.
-Diam, pomóż mi. Proszę. - Zaczęłam się trząść. Robiłam wszystko, żeby na niego nie patrzeć, bo Drona zauważyłaby to i się odwróciła. A w takim wypadku mieliśmy szansę. Kątem oka widziałam, jak Diam przykucając wolno sunie od krzaka do krzaka, chowając się za nimi.

Drony są niezwykle inteligentne i strasznie szybkie. Zawsze czekają na swoje ofiary, aż to one zrobią jako pierwsze jakiś ruch. Potrafią stać nawet kilka godzin, to jakby zasada fair-play.

Zaczynałam już cierpnąć.
-Pospiesz się, Diam. - Powiedziałam głośno, jednak nie na tyle, by zwabić jakieś inne stworzenia, równie niebezpieczne jak te przede mną.
-Staram się. - Wyciągnął z pochwy sztylet. Nie traciłam kontaktu wzrokowego z Droną. Chłopak już położył się na ziemi oraz zaczął pełznąć pod stworzenie. Żeby zabić Dronę, trzeba wbić coś w jej brzuch. Cokolwiek. Był już pod nią, kiedy ta podniosła swoje kopyto. Gdyby teraz je opuściła, zabiłaby go.

Na czoło wystąpił mi zimny pot. Bardziej bałam się o życie Diama, niż swoje. Nagle rozległo się przerażające wycie oznaczające, że wygraliśmy. Drona została zabita. Padła na ziemię powodując straszny huk. Chłopak w jednej sekundzie znalazł się obok, przytulając mnie jakbyśmy nie widzieli się całą wiosnę. Albo to ja go tak ściskałam?

Staliśmy tak dobrą chwilę, aż zadanie nam powierzone dało o sobie znać. Odkleiliśmy się od siebie w poszukiwaniu jaj. Drony nigdy nie zostawiają młodych samych, zawsze kręcą się w pobliżu.
-Znalazłam! - Wykrzyknęłam. Zdziwiło mnie, że Diam od razu nie przyszedł. Rozejrzałam się i nigdzie go nie widziałam.
-Diam! Gdzie jesteś?
-W dole! Pomóż mi! - Wykrzyczał jakby przytłumionym głosem.

Szybko schowałam jaja do torby i zaczęłam rozglądać się za przyjacielem.
-Diam, mów coś!
Zaczął śpiewać. Ja nie mam na niego siły. Przed chwilą prawie zginęliśmy, teraz wpadł do jakiegoś dołu i jakby nie było nic lepszego do roboty, to sobie śpiewa... Ma przepiękny głos, ale sam fakt. W każdej chwili coś może na nas wyskoczyć.

Ruszyłam w kierunku jego głosu. Wiecie, po nitce do kłębka. W jednej chwili usłyszałam trzask łamanej gałęzi i poczułam, że lecę. Oczywiście, wpadłam do tego samego dołu, co Diam. Jak mnie zobaczył, zrobił wielkie oczy, a za chwilę wybuchnął śmiechem. To chyba pułapka na Dronę. Głęboki, przestrzenny rów. Większy, niż my. I to kilka razy.

Poczułam coś lepkiego na nodze. W zapachu i konsystencji było obrzydliwe, więc szybko podeszłam do światła. O nie.
Otworzyłam torbę. Wszystkie cztery jaja się stłukły. Aż Diam przestał się śmiać. Spojrzał na mnie przerażony.
-Cały wysiłek na marne... - Wyszeptał.
-Mamy resztki, może na coś się zdadzą. Ale jak my stąd wyjdziemy?
Pomyślał chwilę, po czym spojrzał na mnie pełen skupienia.
-Sve?
-Tak?
-Już po nas...

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Info o rozdziałach są zawsze na asku: http://ask.fm/Znajoma2000

Pamiętaj o komentarzu!
Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)

Moje blogi:
Fan Fiction o JDabrowsky (zakończone): http://froncala.blogspot.com/
Po Froncolsku. Mój mały świat: http://pofroncolsku.blogspot.com/


To co? Do następnego rozdziału!

środa, 24 czerwca 2015

Rozdział 2.

"Minęła chwila i już był przy mnie.
-Teraz tę stopę postaw tu, tak... A tę tu. Chwyć tę gałąź po lewej i trzymaj się jej mocno.
Jakiś czas później byliśmy na dole. Przytulił mnie czule.
-Co ci przyszło do głowy? - Zapytał zmartwiony.
-Sama nie wiem...  - Przyznałam zgodnie z prawdą.
-Sve, musimy porozmawiać. - Przerwał nam Patro."

-Co się dzieje? - Zapytałam, ale zrobił dziwną minę.
-Mogę cię na chwilę prosić? - Popatrzył znacząco na Diama.
-Znajdziemy się później. - Pożegnałam się. Odeszliśmy kilka kroków, gdy zaczął rozmowę.
-Sve, jesteś już dużą dziewczynką, mogę ci chyba powiedzieć niektóre rzeczy, prawda?
-Oczywiście, Patro. Co się dzieje? - Zaniepokoił mnie ton jego głosu.
-Klan Białego Niedźwiedzia nadchodzi. Pakuj się, o zachodzie słońca wyruszamy na Północ.
-Ale Patro! Jak to?! Przecież tu mamy wioskę... Co teraz będzie? Co się z nami stanie? - Rozpłakałam się.
-Nie wiem, Sve. Zobaczymy, czy Bogowie będą nam sprzyjać. - Przytulił mnie, całując czubek mojej głowy.

Wróciliśmy do osady, pogrążeni każde w swoich myślach. Reszta klanu błąkała się, zbierając swoje rzeczy. Ich twarze odzwierciedlały moją. Nietrudno było w nich wyczytać smutek, złość i strach. A na dodatek pogoda się zepsuła. Niebo pokryły ciężkie, stalowe chmury zwiastujące porażkę. Ludzie coraz mniej pewnie spoglądali w górę. Czy jakimś sposobem sprowadziliśmy na siebie gniew Bogów?

***

Staliśmy wszyscy, cały Klan Siwego Orła patrząc, jak ostatnie promienie słońca chowają się za horyzontem. Był to niesamowicie przykry widok. Każdy z nas opuszczał miejsce, gdzie się wychował, lub spędził większość życia. Ostatni rzut okiem na resztki domostw i łąk, na których radośnie biegałam jako dziecko. Podszedł do mnie Diam, ścisnął moją dłoń, chcąc dodać mi otuchy. Dla niego to też był cios, choć udawał obojętnego, żebym miała w nim oparcie. Jest taki wspaniały. Nie wytrzymałam, rozpłakałam się. Natychmiast mnie objął. Uczepiłam się jak dziecko. Tylko Diam dawał mi ciepło, którego w tej chwili tak bardzo potrzebowałam.

Wyruszyliśmy. Niektóre kobiety popłakiwały, część osób śpiewała pieśni do Bogów, prosząc o łaskę, jeszcze inni szli po prostu bez słowa, wpatrzeni w swoje stopy. Blaskiem pochodni oświetlaliśmy drogę. Dzięki temu leśna zwierzyna trzymała się daleko. Kiedy zaczęło świtać, Wódz zarządził przerwę. Wysłano nas, młodych, po drwa, żeby zrobić ognisko. Musieliśmy się posilić, by mieć energię do dalszego marszu.

Zauważyłam idącego w moją stronę Bello, więc szybko zagłębiłam się w las. Udałam, że nie słyszę jego wołania. Już myślałam, że go zgubiłam, a niespodziewanie chwycił mnie za rękę. Niechętnie odwróciłam się w jego stronę.
-Czego chcesz, Bello? - Wywróciłam oczami.
-Pogadajmy. - Zrobił smutną minę. Zaczęłam się zastanawiać, o co mu chodzi.
-O czym?
-Sve, nigdy nie żyliśmy w jakiś dobrych stosunkach. Ale teraz... Jest inaczej.
-Co masz na myśli?
-Klan jest zagrożony, Sve. Musimy współpracować, jeśli chcemy przeżyć. Nie ma teraz czasu na sprzeczki. - Wyciągnął rękę. - To co? Zapominamy o przeszłości i zaczynamy od nowa?
-Tak. Od nowa. - Uścisnęłam jego dłoń.

***

-Najedzeni? Za chwilę wyruszamy. - Zarządził Wódz.
Słońce tkwiło nisko nad horyzontem, ledwo co świtało. Mamy przed sobą jeszcze sporo drogi.

Maszerowaliśmy wszyscy równym krokiem. Mimo ogromnego ciężaru pakunków osiągaliśmy dobre tempo. Wódz nas chwalił co jakiś czas. Miałam wrażenie, że Prinses cały czas mnie obserwuje, ale za każdym razem gdy na nią spoglądałam miała odwróconą głowę. Dziwnie się czułam.

Podeszła do mnie Keistas, pytając o to, jak się czuję.
-Jak się czuję? A jak mam się czuć? Całe życie spędziłam tam, i nagle... Trach, nie ma. Wynosimy się nie wiadomo gdzie. Tam, gdzie jeszcze nikt nie był, gdzie nie wiadomo, czy uda nam się przeżyć. Czuję się potwornie źle. Jakby moja dusza została tam. A ty jak się czujesz, Keistas? Zapewne cieszy cię, że się przenosimy, prawda? Lubisz przecież podróżować. - Dodałam sarkastycznie, z wściekłością.
-Wiesz, cieszyłabym się, gdyby mama wyruszyła ze mną. - Odwróciła się i smutno odeszła ze spuszczoną głową.

Bogowie, czemu jestem taka głupia? Przecież Keistas jest pół-sierotą. Jej mama zmarła, gdy ta miała siedem wiosen i jej grób został w osadzie. W tamtej chwili czułam taki wstyd, smutek i złość na samą siebie. Nie wierzę, że mogłam powiedzieć coś tak głupiego.

A Keistas sama w sobie nie była zła. Była po prostu dziwna. Całe dnie spędzała na wyprawianiu skóry i łowieniu ryb, gdyż tylko tego nauczył ją ojciec. Biedny Ensam załamał się po stracie ukochanej żony i zaniedbał wychowanie jedynej córki. Mimo to, Ensam kochał Keistas nad życie i wszyscy o tym wiedzieliśmy.

Głupio mi było do niej teraz podejść, więc w ciszy kontynuowałam marsz. Podszedł do mnie Diam i bez słowa wziął moją torbę. Dołożył ją do swoich ciężkich rzeczy.
-Diam, poradzę sobie.
-Pomogę ci.
-Nie trzeba, to nie jest takie ciężkie, a ty i tak masz sporo bagaży.
-Ale ja poniosę. Nie przemęczaj się.
-Diam, zrozum, poniosę sobie sama! - Wybuchłam.

Zmieszany Diam odszedł bez słowa, wręczając mi moje rzeczy. Zrobiło mi się tak przykro, nadmiar wrażeń i poczucie winy spowodowały, że się rozkleiłam. Cicho zapłakałam, a Prinses z uśmiechem wyższości podeszła do Bello, szepcząc coś o jego ucha. Dlaczego ja muszę ranić wszystkich dookoła?

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Info o rozdziałach są zawsze na asku: http://ask.fm/Znajoma2000

Pamiętaj o komentarzu! Ps. Jeśli chcecie wiedzieć, co oznaczają imiona, zapraszam do tłumacza Google :3 każde imię ma inne znaczenie :) (opcja wykryj język)

Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)

Moje blogi:
Fan Fiction o JDabrowsky (zakończone): http://froncala.blogspot.com/
Po Froncolsku. Mój mały świat: http://pofroncolsku.blogspot.com/


To co? Do następnego rozdziału!

niedziela, 21 czerwca 2015

Rozdział 1.

-Sve! Wstawaj!

Niechętnie wyszłam z domku. Poruszenie wśród mieszkańców wioski oznaczało, że mężczyźni wrócili z polowania. Szybko ruszyłam do Madre, która wraz z innymi kobietami czyściła mięso. Ostrym kawałkiem ociosanego kamienia odcinałam skórę.
-Zostaw już. My damy sobie radę. Zanieś skóry do Starszyzny i pomóż chłopcom z ogniem. - Nakazała Madre. Zebrałam ciężkie płaty i plamiąc się krwią ruszyłam na poszukiwania Wodza.

Stał przy Potoku, nerwowo machając rękoma. Kłócił się z Patro, który zawsze kieruje polowaniami, jest najsilniejszy w Klanie. Zmierzając w ich kierunku usłyszałam tylko:
-Zwołaj ludzi. Jutro wyruszamy na Północ. - Wódz chciał kontynuować, ale zobaczywszy mnie momentalnie zamilkł. Odebrał ode mnie skóry i nakazał odejść.

W drodze powrotnej zbierałam gałązki i korę, potrzebne do wzniecenia ognia. W mojej głowie cały czas kołatały się słowa Wodza. "Jutro wyruszamy na Północ". Zawsze kiedy wędrujemy oznacza to tylko jedno. Niebezpieczeństwo.

Całe naręcze drwa zrzuciłam tuż koło ognia. Oczywiście Bello musiał pokazać, jaki jest wspaniały.
-Co, Sve? Udajesz mężczyznę? W sumie, to już tak wyglądasz, ale powinieneś nosić więcej drewna. Jesteś za słaby, Sve.
-Jestem dziewczyną, Bello! Zapamiętaj sobie.
-Nie wyglądasz, Sve. Nie masz ani kobiecego ciała, ani twarzy.
Nie wytrzymałam. Rzuciłam się na niego. Tarzaliśmy się po ziemi. Diam chciał mnie odciągnąć, zanim Bello zrobi coś głupiego. On nie może mnie uderzyć. To największa hańba. Jeśli to zrobi, zostaje natychmiast wyrzucony z Klanu, bezwzględnie.

Diam chwycił mnie za rękę i pobiegliśmy w las. Mijaliśmy drzewa i zdziwionych członków Klanu, którzy po chwili zaczynali się śmiać. Zatrzymaliśmy się za Dębem ciężko dysząc.
-Sve, nie przejmuj się nim, to zwykła świnia. - Wydyszał czule.
-Wiem, Diam. Ale to nie zmienia faktu, że tylko pogłębia moje kompleksy. - Uroniłam łzę.
-Ohh, Sve. Nie płacz. Przecież wiesz, że jesteś piękna. - Dotknął dłonią mój policzek. - Wiesz, od dawna chciałem ci to powie..
-Sve! Diam! Chodźcie jeść! - Madre wyczuła moment. Co ja bym bez niej zrobiła. Udając radosną pobiegłam po jedzenie. Diam był tuż za mną, ale jakby przygaszony.

Wzięłam miskę i czekałam, aż udziec się upiecze. Diam ze spuszczoną głową grzebał w ziemi patykiem. Zrobiło mi się przykro. Od tak dawna się we mnie podkochuje. Myśli, że o tym nie wiem. Tylko, że ja do niego nic nie czuję. Jest tylko moim przyjacielem. Znamy się od kołyski, jest o wiosnę starszy ode mnie. Za dwie pełnie skończy siedemnaście wiosen. Ja pełnię temu skończyłam szesnaście. Jest dla mnie strasznie ważny, ale nie w ten sposób.

Po skończonym posiłku pomagałam Madre szyć. Ości ryby nie są najtwardszym tworzywem na igły, jeśli ktoś nie umie się nimi posługiwać. Złamałam już trzy. Madre zaczęła się denerwować. Na szczęście przyszła Amma i ją uspokoiła. Nakazała jej zrobić stworzyć włókno, a sama przysiadła i od podstaw wszystko mi wyjaśniła. Z Ammą nie mamy wspólnych więzi krwi, ale bardzo ją kocham. Nie bez powodu jest głową Klanu.

Ponownie ukłułam się igłą.
-Nie będę tego robić! Nie umiem! - Zaczęłam krzyczeć i rzucać włóknem, a Amma wciąż była spokojna. Delikatnie chwyciła mnie za dłoń.
-Kochanie, spokojnie. Podnieś igłę. Weź włókno. Przełóż włókno przez igłę. Proste, prawda?
-No proste. - Odpowiedziałam nadal zdenerwowana.
-Przekłuj igłą skórę i pociągnij, aż włókno się naciągnie. Proste?
-Tak, proste.
-No widzisz. Teraz zrób to samo, ale od góry. Wbij igłę od góry, nie od dołu. Naciągnij włókno. Widzisz, jakie to proste? Nie ma co krzyczeć ani się denerwować. Teraz tak samo, tylko od dołu. Naprzemiennie góra-dół.

Uszyłam swój pierwszy w życiu koc. Jestem z siebie taka dumna. Chciałam od razu pochwalić się Diamowi. Pobiegłam do jego domu. Weszłam, ale był pusty. Usłyszałam śmiech Prinses. Obeszłam lepiankę dookoła... Diam chwytał za rękę Prinses a ona się śmiała. Nie wiem, dlaczego, ale nie mogłam znieść tego widoku. Szybko odeszłam, niestety Diam już mnie zauważył. Zawołał za mną kilka razy, nie odwróciłam się. Rzuciłam koc gdzieś do rowu i pobiegłam w las. Gonił mnie.

Chciałam go zgubić. Nie miałam zamiaru z nim teraz rozmawiać. Pomyliłam się co do niego. Znalazłam się za Dębem. Nie namyślając się długo zaczęłam się na niego wspinać.
-Sve! Sve, nie chowaj się! Porozmawiajmy, to nie tak, jak myślisz!
Chodził dookoła drzewa nie mając pojęcia, że znajduję się nad nim. Po chwili chodzenia usiadł dokładnie pode mną, pod Dębem. Schował twarz w dłonie i nie ruszał się. Już myślałam, że zasnął lub płacze, ale z zamkniętymi oczami uniósł głowę do tyłu, w górę. Trzymał ją tak przez chwilę.

Chciałam się przemieścić, żeby mnie nie zobaczył, ale gałąź pode mną zatrzeszczała. W tej samej pozycji Diam otworzył oczy. Od razu wstał patrząc przerażony w górę.
-Sve! Natychmiast zejdź!
-Nie zejdę.
-Zejdź, zrobisz coś sobie!
-Nie zejdę.
-Sve, nie zachowuj się jak dziecko. Porozmawiajmy!
-Ale ja nie zejdę... Nie umiem. - Zaczęłam płakać. Jestem bardzo emocjonalna.
-Dobra, czekaj! Nic nie rób, idę po ciebie.

Minęła chwila i już był przy mnie.
- Teraz tę stopę postaw tu, tak... A tę tu. Chwyć tę gałąź po lewej i trzymaj się jej mocno.
Jakiś czas później byliśmy na dole. Przytulił mnie czule.
-Co ci przyszło do głowy? - Zapytał zmartwiony.
-Sama nie wiem...  - Przyznałam zgodnie z prawdą.
-Sve, musimy porozmawiać. - Przerwał nam Patro.

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

Info o rozdziałach są zawsze na asku: http://ask.fm/Znajoma2000

Pamiętaj o komentarzu! Ps. Jeśli chcecie wiedzieć, co oznaczają imiona, zapraszam do tłumacza Google :3 każde imię ma inne znaczenie :) (opcja wykryj język)

Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)

To co? Do następnego rozdziału!

sobota, 20 czerwca 2015

Prolog

Kim jestem?
Jestem Nadzieją. Jestem Radością. Jestem Smutkiem, Żalem i Cierpieniem. Jestem Słońcem i Księżycem. Jestem Miłością i Samotnością. Jestem Rosą i Źdźbłem. Jestem Wszystkim.

Czasem siadam i zastanawiam się, jakby to było być Niczym. Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie, skoro jestem Wszystkim. Tak mówią na mnie rodzice i reszta klanu.

Jestem Sve.
I chciałabym przedstawić Wam swoją historię.

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>Witajcie :) Ja jestem Froncala (Wiktoria). Z góry mówię, dodaję posty kiedy mogę i jestem tylko człowiekiem. Możecie znaleźć mnie na asku: TU ZADAWAJ SWOJE PYTANIA

Kliknij "+1" i "obserwuj". Dzięki! :)

To co? Do następnego rozdziału!